poniedziałek, czerwca 06, 2016

Piesełek i ja



     Budzi mnie świtem bladym, bo nie zna się na zegarku, a słońce o szóstej zaprasza na spacerek. Robi kipisz na korytarzu, miota się jak oszalały. Mówię mu, by zachowywał się porządnie, ale to zawsze nie działa. Oczy otwieram dopiero w windzie, co trzeszczy w szwach i oto czas na modlitwę, by nas szczęśliwie na parter zawiozła. Jak mam pecha, to się sąsiad przyplącze i wtedy muszę udawać, że od dawna już nie śpię. Nie wyglądam przekonująco.
     Potem drzwi, smycz się naciąga, pies pędzi przed siebie, kiedyś polecę jak latawiec. Ikar miał ojca, ja mam psa, a na jedno wychodzi. Przyznać muszę, że słońce mu służy, śmieje się po swojemu.
     Kiedyś w deszczu, przy wietrze znacznym, zostawiłam go przed sklepem, więc znalazł szybko starszą kobiecinę za widownię i demonstrował swój żal. Też bym dała się nabrać. Tak nieszczęśnie czekający pies wygenerował w wyobraźni jednoosobowej widowni właściciela pijaka, który bije go bez opamiętania. Mistrz świata z mojego piesa – wyraźna nadwaga nie uszczupliła wiarygodności ani na jotę. Jak wyszłam ze sklepu, starsza Pani podzieliła się refleksjami na temat wypracowanego przez milusińskiego obrazu. Nie pozostało mi nic, jak pokazać czary. Odpięłam smycz, piesek uruchomił mikroogonek i podskakując ruszył w krzaki, zapominając o swoim przedstawieniu. Cud się wydarzył pod sklepem.