wtorek, sierpnia 30, 2016

Dadaś i ja.



Tytułem wstępu:
   Przyjaciel z dzieciństwa był chłopcem, który nie potrafił wymówić mojego imienia poprawnie. No i wołałam nań Dadaś, dla równowagi. Chodził w spodniach na szelkach i miał flegmatyczną naturę. Piękne to były czasy, ponieważ trzyletnie dzieci samopas świat poznawały i oprócz braku rozwagi własnej, nic im nie zagrażało.

Dzień z Dadasiem:
   Z rana znaleźliśmy złotówkę pod kioskiem Ruchu. Cóż za szczęście nas spotkało, teraz tylko musieliśmy ustalić, jaką rzecz kupimy – w myśl zasady - jeden pieniążek jedna rzecz. Dadaś podszedł do tego z dystansem, ale zapomniał o swoich wątpliwościach, gdy zaczęliśmy się spierać. Cierpliwość kioskarki się nie wyczerpała, gdy przez ponad godzinę przekonywaliśmy się do swoich racji. Dadaś był wyższy, więc finalizował transakcję. Okazało się, że za zeta nic nie można kupić, NIC. Miny nam tak zrzędły, że na pocieszenie dostaliśmy od kioskarki po baloniku. Mądra to była kobieta, więc nie spytała o kolor i z metra przydzieliła nam po czerwonym.

   Dadaś zdradził mi po obiedzie w tajemnicy, że w ogrodzie prawie dendrologicznym rośnie rajska jabłoń. Brzmiało smakowicie, ale dopytałam dla pewności, czy jabłka są dojrzałe. Dadaś powiedział, że owszem, ale są także małe, niejadalne i rosną za wysoko. Wyjaśniłam mu, że jabłka - jak sama nazwa wskazuje, są do jedzenia. Nawet, jeśli to rajskie jabłka… a może przede wszystkim? Dadaś oświadczył, że akurat te są ozdobne, bo tak mu tata powiedział. Czas się przekonać.
   Rajska jabłoń stała ukryta przed wzrokiem dzieci wioskowych na skraju ogrodu, ale Dadaś znalazł drogę. Na wysokich gałęziach rosły krwistoczerwone jabłuszka wielkości śliwki. Trzeba je zerwać, powiedziałam. Dadaś zamarudził, że to się nie może udać. Zawsze tak mówił.  Niestety, wcale nie zamierzał wdrapać się na drzewo, a dla świętego spokoju pokazał, że nie umie. No to zarządziłam, by mnie podsadził do pierwszej gałęzi, dalej sobie poradzę.
   Zerwałam po jabłku i zlazłam w dół. Dadaś wyraźnie mnie podziwiał. Potem nadgryźliśmy jabłka – były cierpkie i twarde, w rzeczy samej - niejadalne. Okazało się, że tata Dadasia miał rację, ale po przebadaniu całej sprawy mogliśmy mu ją przyznać, a nie na niej polegać.

   Zapomniałam prawie o Dadasiu i całej bezwarunkowej sympatii, jaką go darzyłam. Był mi brakującym elementem sceptycyzmu, ja dla niego zaś uzupełniającym puzzlem optymizmu bez względu na przeciwności. Pobrzmiewa mi w uszach jego: „Taśta, to się nie może udać”. A wieszał te słowa w powietrzu, czekając z nadzieją, że zaprzeczę.