Tytułem wstępu:
Przyjaciel z dzieciństwa był
chłopcem, który nie potrafił wymówić mojego imienia poprawnie. No i wołałam nań
Dadaś, dla równowagi. Chodził w spodniach na szelkach i miał flegmatyczną
naturę. Piękne to były czasy, ponieważ trzyletnie dzieci samopas świat
poznawały i oprócz braku rozwagi własnej, nic im nie zagrażało.
Dzień z Dadasiem:
Z rana znaleźliśmy złotówkę pod
kioskiem Ruchu. Cóż za szczęście nas spotkało, teraz tylko musieliśmy ustalić,
jaką rzecz kupimy – w myśl zasady - jeden pieniążek jedna rzecz. Dadaś podszedł
do tego z dystansem, ale zapomniał o swoich wątpliwościach, gdy zaczęliśmy się
spierać. Cierpliwość kioskarki się nie
wyczerpała, gdy przez ponad godzinę przekonywaliśmy się do swoich racji. Dadaś
był wyższy, więc finalizował transakcję. Okazało się, że za zeta nic nie można
kupić, NIC. Miny nam tak zrzędły, że na pocieszenie dostaliśmy od kioskarki po
baloniku. Mądra to była kobieta, więc nie spytała o kolor i z metra przydzieliła
nam po czerwonym.
Dadaś zdradził mi po obiedzie w
tajemnicy, że w ogrodzie prawie dendrologicznym rośnie rajska jabłoń. Brzmiało smakowicie,
ale dopytałam dla pewności, czy jabłka są dojrzałe. Dadaś powiedział, że owszem,
ale są także małe, niejadalne i rosną za wysoko. Wyjaśniłam mu, że jabłka - jak
sama nazwa wskazuje, są do jedzenia. Nawet, jeśli to rajskie jabłka… a może
przede wszystkim? Dadaś oświadczył, że akurat te są ozdobne, bo tak mu tata
powiedział. Czas się przekonać.
Rajska jabłoń stała ukryta przed
wzrokiem dzieci wioskowych na skraju ogrodu, ale Dadaś znalazł drogę. Na
wysokich gałęziach rosły krwistoczerwone jabłuszka wielkości śliwki. Trzeba je
zerwać, powiedziałam. Dadaś zamarudził, że to się nie może udać. Zawsze tak
mówił. Niestety, wcale nie zamierzał
wdrapać się na drzewo, a dla świętego spokoju pokazał, że nie umie. No to
zarządziłam, by mnie podsadził do pierwszej gałęzi, dalej sobie poradzę.
Zerwałam po jabłku i zlazłam w
dół. Dadaś wyraźnie mnie podziwiał. Potem nadgryźliśmy jabłka – były cierpkie i
twarde, w rzeczy samej - niejadalne. Okazało się, że tata Dadasia miał rację,
ale po przebadaniu całej sprawy mogliśmy mu ją przyznać, a nie na niej polegać.
Zapomniałam prawie o Dadasiu i
całej bezwarunkowej sympatii, jaką go darzyłam. Był mi brakującym elementem sceptycyzmu,
ja dla niego zaś uzupełniającym puzzlem optymizmu bez względu na przeciwności. Pobrzmiewa mi w uszach jego: „Taśta,
to się nie może udać”. A wieszał te słowa w powietrzu, czekając z nadzieją, że
zaprzeczę.