Wizyta z
ciastem w leniwe letnie popołudnie. Przywitanie nijakie, jak opędzanie much.
Zróbcie sobie coś do picia, powiedział. Nudno, gorąco, bez sensu. Snułam się,
patrzyłam na jezioro. Taras ładny i na kawę akuratny. Daleko fotel bujany
wikinga, który oparłam o ścianę, usiadłam. Jak przyszedł, to wiedziałam, że
zajęłam jego miejsce. Nie masz chłopie szczęścia, pomyślałam, musisz kawki się
napić i z trzódką ludzką pogawędzić. Obciął mnie spojrzeniem, ani drgnęłam –
ale wiem, że coś go przestraszyło.
Następnego
dnia przyjechał z rewizytą, cieszył się wyraźnie. Ładnie się uśmiechał, chociaż
trochę przypominał chochlika w rozbawieniu. Lgnął do mnie, szukał kontaktu, ale
tak być nie mogło. Ja – z pochodzenia Panna z Wilka - wiem, jak trzeba obrażać,
aby się rozmowy odechciało. Nie potrafiłam jednak go zbyć. Ładnie opowiadał i
bardzo chciał, abym słuchała. Donikąd zabrnęłam. Któregoś dnia, stanął
naprzeciw mnie i nie zamierzał się ruszyć. Powiedział, że nie rozumie
swojego zachowania. Dopiero wówczas się zorientowałam, że powietrze między nami
zgęstniało. Razu pewnego znalazł się za moimi plecami i przeszedł na moją
stronę intymności. Czułam jego wzrok, oddech i wiedziałam, że jest za
blisko.
Jak
wyjeżdżaliśmy zapytał, kiedy znowu przyjadę. Obruszył się, gdy powiedziałam, że
nieprędko. Skłamałam, nie przyjechałam nigdy. Trochę pytał, później przestał. Potem
jesień, zi-ma i miłości ni-ma. Zapomnieć się nie da.
Wcale nie
jestem przekonana, że nie można dwóch osób naraz kochać, ale zabrakło mi
odwagi, by sprawdzić.