piątek, czerwca 24, 2016

Tolibowski - cover



Wizyta z ciastem w leniwe letnie popołudnie. Przywitanie nijakie, jak opędzanie much. Zróbcie sobie coś do picia, powiedział. Nudno, gorąco, bez sensu. Snułam się, patrzyłam na jezioro. Taras ładny i na kawę akuratny. Daleko fotel bujany wikinga, który oparłam o ścianę, usiadłam. Jak przyszedł, to wiedziałam, że zajęłam jego miejsce. Nie masz chłopie szczęścia, pomyślałam, musisz kawki się napić i z trzódką ludzką pogawędzić. Obciął mnie spojrzeniem, ani drgnęłam – ale wiem, że coś go przestraszyło.
Następnego dnia przyjechał z rewizytą, cieszył się wyraźnie. Ładnie się uśmiechał, chociaż trochę przypominał chochlika w rozbawieniu. Lgnął do mnie, szukał kontaktu, ale tak być nie mogło. Ja – z pochodzenia Panna z Wilka - wiem, jak trzeba obrażać, aby się rozmowy odechciało. Nie potrafiłam jednak go zbyć. Ładnie opowiadał i bardzo chciał, abym słuchała. Donikąd zabrnęłam. Któregoś dnia, stanął naprzeciw mnie i nie zamierzał się ruszyć. Powiedział, że nie rozumie swojego zachowania. Dopiero wówczas się zorientowałam, że powietrze między nami zgęstniało. Razu pewnego znalazł się za moimi plecami i przeszedł na moją stronę intymności. Czułam jego wzrok, oddech i wiedziałam, że jest za blisko.
Jak wyjeżdżaliśmy zapytał, kiedy znowu przyjadę. Obruszył się, gdy powiedziałam, że nieprędko. Skłamałam, nie przyjechałam nigdy. Trochę pytał, później przestał. Potem jesień, zi-ma i miłości ni-ma. Zapomnieć się nie da.
Wcale nie jestem przekonana, że nie można dwóch osób naraz kochać, ale zabrakło mi odwagi, by sprawdzić.