czwartek, sierpnia 16, 2018

Kryptonim SIELANKA


Jesteśmy na wsi. Goście, co wódkę z nimi piliśmy, pojechali przedwczoraj. Nie wyściubiam nosa za ogrodzenie. Miastowego psa na spacery wyprowadza mąż. Od dwóch dni chodzę w tych samych, brudnych portkach, oszczędnie używam grzebienia, kremu zapomniałam. Na Boga - lekarstwa mi się kończą.
Na wsi już mnie w bibliotece rozpoznają. Mam wyłączność na jedną półkę, ale ktoś mi podebrał z niej ostatnią książkę, którą zostawiłam sobie na potem. Jak zwykle poległam w wyborze ratunkowym, więc dostałam dwie nowości. Trzeba dać szansę młodym polskim pisarzom (! tarara). Przeczytałam i szanse mam zaliczone. Jedna - ech; druga, ciut lepsza - o prowincji, do której wszak tak tęsknimy. Siedzę na prowincji, ale dla upewnienia się doczytałam o niej książkę. Porzucam na jakiś czas lektury pozaszkolne; przeczekam i może wróci moja-ostatnia-powieść.
Już pomalowałam na niebiesko stół kuchenny i krzesła. Styl rustykalny = łagodna ocena. Mężowi dumnie oświadczyłam, że jako jedyni mamy taki piękny stół. Potaknął i dodał, że pasowałby do niego sad. Tego nie mamy, ale po podwórku walają się wyrzucone z ruiny trwałej zbędne rzeczy. Jest pęknięty piec i zepsute grzejniki dla złomiarza, który ma przyjechać za tydzień. Co by tu jeszcze na niebiesko?