środa, grudnia 07, 2016

Jak daleko na północ



Z końcem lata w tramwaju usiadłam obok sąsiada z bloku. Trzymał na kolanach kwiaty zaplecione w wiązankę.
Zagadnęłam: „A witam, witam, cóż za spotkanie. Widzę, że na cmentarz sąsiad jedzie.”
Powiedział: „Jadę na grób ciotki, właściwie to matki, ponieważ ona nas z siostrą wychowała. Rodzice zginęli w Powstaniu Warszawskim. Mali byliśmy, więc zabrała nas rodzina ze strony ojca. Mieszkaliśmy do zakończenia wojny w Zakopanem, ale źle nam tam było. Pamiętałem, że w Gdańsku mieszkała ciotka, która pachniała prawie jak Matka. Uciekłem do niej. Jechałem na północ pociągiem, co ja wtedy lat miałem – osiem. Ludzie podróżując rozdeptywali się wzajemnie. Nikt nie chciał pomóc, ale udało mi się w końcu ubłagać maszynistę. Całą drogę w parowozie szuflowałem węgiel, tak zapłaciłem za podróż. Ciotkę odnalazłem i już u niej zostałem, niedługo potem dołączyła moja siostra. Ciotka nie miała własnych dzieci, my nie mieliśmy rodziców. Wychowała nas i wykształciła. Teraz jadę na jej grób. ”
 „Jakie to dziwne…” – zadumał się – „… wystarczyły trzy przystanki tramwajowe, żeby opowiedzieć Pani prawie całe moje życie.”