Z końcem lata w tramwaju usiadłam
obok sąsiada z bloku. Trzymał na kolanach kwiaty zaplecione w wiązankę.
Zagadnęłam: „A witam, witam, cóż
za spotkanie. Widzę, że na cmentarz sąsiad jedzie.”
Powiedział: „Jadę na grób ciotki,
właściwie to matki, ponieważ ona nas z siostrą wychowała. Rodzice zginęli w
Powstaniu Warszawskim. Mali byliśmy, więc zabrała nas rodzina ze strony ojca.
Mieszkaliśmy do zakończenia wojny w Zakopanem, ale źle nam tam było.
Pamiętałem, że w Gdańsku mieszkała ciotka, która pachniała prawie jak Matka. Uciekłem
do niej. Jechałem na północ pociągiem, co ja wtedy lat miałem – osiem. Ludzie
podróżując rozdeptywali się wzajemnie. Nikt nie chciał pomóc, ale udało mi się
w końcu ubłagać maszynistę. Całą drogę w parowozie szuflowałem węgiel, tak zapłaciłem
za podróż. Ciotkę odnalazłem i już u niej zostałem, niedługo potem dołączyła
moja siostra. Ciotka nie miała własnych dzieci, my nie mieliśmy rodziców. Wychowała
nas i wykształciła. Teraz jadę na jej grób. ”
„Jakie to dziwne…” – zadumał się – „… wystarczyły
trzy przystanki tramwajowe, żeby opowiedzieć Pani prawie całe moje życie.”