Wczoraj przyszedł i dał
mi do przejrzenia dwa dokumenty. Cyrografy podpisane i do piekła droga prosta. Kwity
bez zarzutu. Powiedział, że czuje się jak na spowiedzi. Oj, a ja pewnie jestem Twoja
Matka Boska Fluorescencyjna. Jego spowiedź nigdy nie jest szczera.
Zmienił temat.
„Jeśli nie masz
prezentu dla męża, to proponuję, byś kupiła mu sweter. Sam właśnie nabyłem takiż
na rynku i mam go na sobie. Dotknij, sprawdź, to kaszmir”. Rzeczywiście. Trasę
na babę ze swetrami objaśnił: „Idziesz za bankomatem, po lewej stronie
kibel, a przed tobą dwa stoiska z rybami. Mijasz to i widzisz faceta z miodami.
Za nim właśnie są swetry, ale baba nic nie opuści z ceny, próbowałem i nic”.
Tyle razy się
widzieliśmy, a dopiero teraz zauważyłam, że jak siedzi, to się prawie nie
porusza. To nie wynika z natury, ale z nawyku kontroli siebie i otoczenia.
Lubię to, tym bardziej, że kontrola stoi w sprzeczności z tym, co widzę w
oczach.