Tkwimy w wiejskiej posiadłości. Mamy pomysł na Święta w tym
miejscu, więc postanowiliśmy rozpocząć przygotowania. Banalne sprzątanie nie
przyniosłoby satysfakcji, dlatego Romantyk inaugurując starania przedświąteczne
zamurował magiczne przejście pomiędzy pokojami. Jako inspektor prac budowlanych
dostrzegłam na ścianach dużego pokoju szereg pęknięć oraz źle zamontowane
karnisze (nawiasem koszmarnie brzydkie). Zgłosiłam wady. Decyzja mogła być
jedna: zrobimy wszystko za jednym zamachem. Jeden zamach trwa już drugi
weekend. Zielone ściany zamierzam zmienić na lekko błękitne. Chilloutowy
blue(s) zaraz-już.
Jak byłam w centrum wsi na zakupach, to dwóm obcym kobietom
(wzorcom matron) powiedziałam dzień dobry. W końcu trzeba zaznaczyć swoją
obecność. Znowu jednak nie poszłam do urzędu zgłosić stanu zużycia wody.
Zbiorowi dostawcy mediów mają ze mną ciężko, reaguję tylko na listy polecone
oraz impulsy wewnętrzne.
Czekam na wiatr. Nadszedł, ale z deszczem. Rano był mróz.
Święta za dwa tygodnie, więc zamówiłam dla nas
piżamki-zwierzątka. Córka będzie żyrafą. mężuś liskiem, a ja pandą. Klimat mamy
surowy, więc prezenty powinny być w sam raz. Mam zamiar w stroju pandy spędzić
całe święta, no może oprócz Wigilii. Za tydzień jadę na kilkugodzinne szkolenie
w sprawie lepienia uszek do barszczu, resztę dam radę zrobić sama. To będzie
pierwsze Boże Narodzenie na naszej wsi, już wiem, że lekko rozbieżne z
wyobrażeniami rodem z reklam, ale nie przewiduję katastrofy. Dokupię jeszcze wiadro
Internetu, żeby familia nie oszalała od izolacji medialnej.