niedziela, listopada 17, 2019

Lasacy


Robotnicy leśni jesienią palili ogniska na zrębie i pili wódkę. Wczesną wiosną przychodzili z żonami sadzić las. Przed majowym kobiety malowały ściany domów na swoje ulubione kolory. Mężowie im nie pomagali, w końcu to babskie sprawy. Jak przychodziliśmy w malowane domy na gościnę, to kawę najpierw dostawali mężczyźni. Na żniwa wszyscy się skrzykiwali, najęty kombajn był drogi.
Pierwszego poznałam Józka. Zapukał do drzwi i zapytał, czy leśny doma. Po zastanowieniu odpowiedziałam, że nie. Zapytał następnie, czy drabka je. Powiedziałam, że nie ma. Nie uwierzył, odwrócił się na pięcie i poszedł. Miał rację, przecież w każdym domu jest drabina.
Dawno temu pojechaliśmy na rynek do miasta ładą Józka. W trakcie rozszalała się burza i szybko wróciliśmy ze straganów do samochodu. Nie zrobiłam zakupów, nie zdążyłam. Żona Józka przytaszczyła dwie duże siaty. Jak wrzucała je do bagażnika, mąż zapytał, czy kupiła okunki. Nie kupiła, więc pobiegła w deszczu po ryby. My czekaliśmy w samochodzie.
Mężowie słuchali żon, ale nie zawsze. Gdy Józkowi urodziła się córka, uparł się, że wybierze jej imię sam. Żona nie chciała się zgodzić, imię było po sentymencie do młodej dziewczyny. Zrobiła awanturę i uzgodniono, że dziewczynka będzie się nazywała jak mądra kobieta mieszkająca nieopodal, tak na dobrą wróżbę. Jednak Józek w urzędzie specjalnie wszystko pokręcił i dziewczynka ma dwa imiona: pierwsze po sentymencie, drugie po mądrości.
Osada za sosnowym lasem składa się teraz z samych kobiet. Spotkałam wczoraj starą w gminie i powiedziała, że w tym tygodniu pochowali Stacha. Wiele lat temu zmarł Jan, jego brat cioteczny. On był pierwszy. Potem odszedł schorowany pilarz Heniek. Za nim Bernard. Wszyscy byli skoligaceni. Na wiosnę zeszłego roku odszedł Józek, który był z zewnątrz i gdy się kłócili, wypominali mu to. Jeszcze wcześniej zmarł gajowy Franc. Ostatni Stach był najcichszy. Cała brygada lasaków przestała istnieć.