piątek, lipca 17, 2020

Gdy wiatr wieje i jest lato


    Gdy jechaliśmy samochodem, siedziała obok niego. Co chwilę zerkał we wsteczne lusterko, które sobie na mnie ustawił. Wiedziała o tym od razu, ja zorientowałam się po czasie. Gładka dyskusja na temat zakupów, letni wiatr i droga przez las nad jezioro. Skąd ta obopólna fascynacja przyszła - nie wiem. Każde oswajało się z nią na swój sposób. On po prostu się gapił i plótł trzy po trzy. Ja wyzłośliwiałam się do granic możliwości, co dawało odwrotny od oczekiwanego skutek.
   Potem staliśmy we dwójkę po kolana w jeziorze, reszta towarzystwa rozmawiała na brzegu. Woda była mętna i żółta, nenufarów brak. Podskoczyłam delikatnie i zapytałam, czy tak umie. Też podskoczył. Podskoczyłam wyżej i powtórzyłam pytanie, owszem dał radę. Trzecim razem podskoczyłam najwyżej jak potrafiłam, podkuliłam nogi pod brodę. Jak lądowałam, to zgodnie z przewidywaniami, ochlapałam go solidnie. Powiedział łagodnie, że tak nie potrafi. Wyszliśmy na brzeg. Od tego czasu dałam sobie spokój z docinkami.
   Za długo patrzyliśmy sobie w oczy przy każdej następnej rozmowie. Zaczęłam się niepokoić, że zasady przestaną działać, bo jakie mają znaczenie, gdy czujesz huragan w sercu. Powiedziałam mu, że nigdy już nie przyjadę. Przyjął to jak każdy mężczyzna, ze złością i irytacją. Ładne to było lato - miejsca zobaczone raz z zakazem powrotu. Nie zniknęłam.