wtorek, lipca 25, 2017

Samodział czytelniczy


   Do biblioteki się wiejskiej zapisałam, ponownie. Wywalili mnie dwa lata temu z użytkowników, bo nie przyjeżdżałam regularnie czytać na wieś. Fakt.
   Z wiekiem ciekawiej. Proszę wypełnić kartę czytelniczą. Karta wielkości dwóch dziewiątek z rozdania w tysiąca. A to zasięgnę po okulary do torby. Wrzucam ostrość: fill the gaps, czyli spowiedź dziecięcia wieku - miejsce pracy, rodzaj pracy, adres. Muszę to wypełniać? Tak, odpowiada miła bibliotekarka. A to mam pomysł, że swoją pieczątkę przystawię, na której są wszystkie dane, mogę? Taką będziecie mieli super czytelniczkę. Pieczątkę nieprzypadkowo ze sobą noszę, bo terminy są prima facie najistotniejsze. Urlop nie zwolni z obowiązku wysłania korespondencji. 
   Jak już dokonałam autoprezentacji, to triumfalnie oświadczyłam, że przyszłam po KSIĄŻKĘ. Uprzejma bibliotekarka zapytała, jaką. Och, żebym to ja wiedziała…, żeby się dobrze czytało, o tematyce niezałatwej-niezatrudnej.
   Patrzę na stół, na którym kłębią się książki prawie na śmierć zaczytane. Nowości? - pytam nieprzytomnie. Nie, zwroty – riposta. Znaczy, że chodliwe. To coś z tego stosu poproszę. I mam przydział: okładka twarda, stron tysiąc. I po co było pieczątką machać?